Polska załoga zmagająca się z ziemskim globem nie może poświęcić się wyłącznie żegludze. Po problemach natury technicznej poszła na... wojnę. Roman Paszke i jego ośmiu podwładnych stoczyło walkę z latającymi rybami. Ofiary są po obu stronach.
- Na wieczornej wachcie zostałem trafiony przez rybę, choć staramy się ich wystrzegać - przyznaje
Robert Janecki.
- Taka ryba potrafi poszybować nawet 2 metry nad falą z prędkością około 20-30 węzłów. Do tego dochodzi nasze 20-30 węzłów prędkości w przeciwnym kierunku i oto mamy pocisk, ważący często ponad 200 gramów, który może w nas uderzyć z prędkością 50 km na godzinę. To naprawdę niebezpieczne. Zdarzały się wypadki, że osoba trafiona w takich okolicznościach w twarz traciła oko.Polski jacht żegluje pomiędzy archipelagiem Wysp Zielonego Przylądka a wybrzeżem Afryki. Ponownie znalazł sojusznika w wietrze.
- Zrobiliśmy 270 mil morskich w ciągu doby. To wynik niezły, ale stać nas na o wiele więcej - przyznaje
Wojciech Długozima, którego dopadło przeziębienie.
- Przewiało go między Wyspami Kanaryjskimi. Mam nadzieję, że nasz lekarz pokładowy, Mariusz Pirjanowicz, po konsultacji z doktorem Romanem Marczewskim, upora się z tym problemem - dodaje
Roman Paszke.
Najmniej spokojnie śpi
Zbigniew Gutkowski. Jego koja po raz kolejny uległa uszkodzeniu.
- O ile nie stanowi to większego problemu na ciepłych wodach, o tyle przy zbliżaniu się do Antarktydy, każdy taki szczegół ma ogromne znaczenie - przypomina bosman Długozima.