- 1 Sędzia z finału MŚ 2022 wraca na derby (23 opinie)
- 2 W Arce na derby po półmaratonie? (61 opinii)
- 3 Lechia nie bierze remisu w derbach (70 opinii)
- 4 Krzysztof Kasprzak z awansem do IMP Challenge (42 opinie)
- 5 Przyszły mistrz KSW trenuje w Gdyni? (44 opinie)
- 6 W tej lidze będzie walka do ostatniej kolejki (6 opinii)
Sopot. Walczą nie tylko z przeciwnikami
9 lipca 2003 (artykuł sprzed 20 lat)
Różne są powody porażek w tenisie. Można przegrać, ponieważ rywal był silniejszy, sędzia nieobiektywny, aura niekorzystna. Od wczoraj wiadomo, że można przegrać także z powodu oczu. Potwierdzają to porażki faworyzowanych Eugeniusza Czerepaniaka z Sanoka i Lucjana Pawłowskiego z Krakowa w grupie wiekowej powyżej 75 lat w 43. Międzynarodowych Mistrzostwach Polski (w puli 12,5 tysiąca dolarów). Obaj mieli kłopoty z dojrzeniem swych przeciwników po drugiej stronie kortu.
82-letni Czerepaniak, jeden z najstarszych uczestników imprezy uległ na korcie nr 11 Henrykowi Kolankowskiemu z Koszalina 3:6, 6:1, 3:6.
- Seta wygrałem szczęśliwie, gdyż źle widziałem. Wiem, że to jest niespodzianka, wszak odpadł faworyt. Nie chcę usprawiedliwiać się chorobą, jednak taka jest prawda - mówił dziarski staruszek, który tytuł mistrzowski zdobywał już 15 razy.
Czerepaniak wielokrotnie w finale mierzył się z Lucjanem Pawłowskim, jednak i krakowski 79-latek marzenia o finale musi odłożyć do przyszłego roku. Uległ on Stanisławowi Krupie z Sopotu 3:6, 1:6. Również z powodu oczu.
- Niedawno wyszedłem ze szpitala. Jestem w trakcie rehabilitacji, która miała trwać do końca lipca, jednak miłość do tenisa była większa - narzekał sędziwy zawodnik.
Pobici faworyci jeszcze długo rozprawiali między sobą o przyczynach i skutkach przypadłości, która ich dopadła. Niosąc rakiety przekonywali się, że wiek ma swoje prawa.
Z zupełnie inną dolegliwością i to wcale nie z powodu wieku zmaga się Olgierd Hoffman. 38-latek z Sopotu przy wzroście 187 cm waży 105 kg. Mimo rekordowej w swym życiu wagi i pokaźnego brzuszka pewnie ograł dwóch rywali.
- Wygrałem, ale jestem nie do życia - opowiadał mokry od potu właściciel firmy budowlanej. - Nie jestem przygotowany fizycznie. To wszystko przez pracę, 14 godzin dziennie siedzę albo za kółkiem, albo nad papierami, a jeść trzeba - z rozbrajającym śmiechem wyjaśnił pan Olgierd przyczyny powstania sporych rozmiarów "bagażu", którego jest właścicielem. - Widzi pan, mam co nosić. Czas zacząć zbijać wagę, lekarz też mi to mówi - zakończył rozweselony zawodnik startujący w grupie powyżej 35 lat.
Na żadne dolegliwości nie narzeka natomiast Stanisław Labanauskas, faworyt kategorii powyżej 60 lat, nr 3 na liście światowej, a do tego świeżo upieczony wicemistrz świata z austriackiego Velden. Mało tego, Litwin z Kowna, z zawodu dentysta, radził poszkodowanym, jak mają leczyć swe kontuzje. Jednemu z pechowców, który naciągnął mięsień zalecił by przez 24, a najlepiej 32 godziny... nic nie jadł.
- Ty, żurnalist, lepiej się nie śmiej - mówił 18-krotny międzynarodowy mistrz Polski. - Powidz ty mi, co robi pies, jak jest chory? - dopytywał. - A widzisz, nie wiesz. A ja ci powiem. Pies nic nie je - dowodził. - Bo jak je, to krew płynie do żołądka, a nie do rany - zapewniał i autora, i pechowca Labanauskas. Skończyło się na tym, że pacjent otrzymał zezwolenie co najwyżej na picie wody przez najbliższe kilkadziesiąt godzin. No bo jak pies...
82-letni Czerepaniak, jeden z najstarszych uczestników imprezy uległ na korcie nr 11 Henrykowi Kolankowskiemu z Koszalina 3:6, 6:1, 3:6.
- Seta wygrałem szczęśliwie, gdyż źle widziałem. Wiem, że to jest niespodzianka, wszak odpadł faworyt. Nie chcę usprawiedliwiać się chorobą, jednak taka jest prawda - mówił dziarski staruszek, który tytuł mistrzowski zdobywał już 15 razy.
Czerepaniak wielokrotnie w finale mierzył się z Lucjanem Pawłowskim, jednak i krakowski 79-latek marzenia o finale musi odłożyć do przyszłego roku. Uległ on Stanisławowi Krupie z Sopotu 3:6, 1:6. Również z powodu oczu.
- Niedawno wyszedłem ze szpitala. Jestem w trakcie rehabilitacji, która miała trwać do końca lipca, jednak miłość do tenisa była większa - narzekał sędziwy zawodnik.
Pobici faworyci jeszcze długo rozprawiali między sobą o przyczynach i skutkach przypadłości, która ich dopadła. Niosąc rakiety przekonywali się, że wiek ma swoje prawa.
Z zupełnie inną dolegliwością i to wcale nie z powodu wieku zmaga się Olgierd Hoffman. 38-latek z Sopotu przy wzroście 187 cm waży 105 kg. Mimo rekordowej w swym życiu wagi i pokaźnego brzuszka pewnie ograł dwóch rywali.
- Wygrałem, ale jestem nie do życia - opowiadał mokry od potu właściciel firmy budowlanej. - Nie jestem przygotowany fizycznie. To wszystko przez pracę, 14 godzin dziennie siedzę albo za kółkiem, albo nad papierami, a jeść trzeba - z rozbrajającym śmiechem wyjaśnił pan Olgierd przyczyny powstania sporych rozmiarów "bagażu", którego jest właścicielem. - Widzi pan, mam co nosić. Czas zacząć zbijać wagę, lekarz też mi to mówi - zakończył rozweselony zawodnik startujący w grupie powyżej 35 lat.
Na żadne dolegliwości nie narzeka natomiast Stanisław Labanauskas, faworyt kategorii powyżej 60 lat, nr 3 na liście światowej, a do tego świeżo upieczony wicemistrz świata z austriackiego Velden. Mało tego, Litwin z Kowna, z zawodu dentysta, radził poszkodowanym, jak mają leczyć swe kontuzje. Jednemu z pechowców, który naciągnął mięsień zalecił by przez 24, a najlepiej 32 godziny... nic nie jadł.
- Ty, żurnalist, lepiej się nie śmiej - mówił 18-krotny międzynarodowy mistrz Polski. - Powidz ty mi, co robi pies, jak jest chory? - dopytywał. - A widzisz, nie wiesz. A ja ci powiem. Pies nic nie je - dowodził. - Bo jak je, to krew płynie do żołądka, a nie do rany - zapewniał i autora, i pechowca Labanauskas. Skończyło się na tym, że pacjent otrzymał zezwolenie co najwyżej na picie wody przez najbliższe kilkadziesiąt godzin. No bo jak pies...