Po dwóch kwartach meczu z Lietuvosem Rytasem w Wilnie (67:70) już zaczynaliśmy wierzyć, że Puchar ULEB nie jest taki straszny. Część z nas zapomniała, że koszykarskie widowisko trwa 40 minut, a nawet dłużej, a nie 20 czy 23 minuty.
Mieć kilkanaście punktów przewagi i to roztrwonić... Na takie coś może sobie pozwolić jedynie... żółtodziób, którym jest w tych rozgrywkach wicemistrz Polski. Indywidualnie nasi gracze są weterenami europejskich boisk. Ich doświadczenie na nic się zdało, gdy w drugiej części meczu słynny
Jonas Kazlauskas, były trener reprezentacji Litwy, z którą sięgał między innymi po brązowe medale olimpijskie w Atlancie i Sydney, postawił na agresywną obronę. Na dobrą sprawę dopiero wtedy poruszający się żwawiej zespół gospodarzy, zgodnie ze swą nazwą, zaczął przypominać rześki poranek. Lietuvos Rytas po litewsku oznacza bowiem litewski poranek. Nazwę tą nosi też największa litewska gazeta, główny sponsor drużyny (wcześnie team nazywał się Statyba).
- Nasze zwycięstwo jest efektem determinacji i silnej defensywy w drugiej części spotkania. Zaczęliśmy nerwowo i z tremą. Tego stanu nie mogliśmy bardzo długo przełamać. Na szczęście aktywna obrona pozwoliła nam zachować minimalną przewagę do końca, chociaż kilka błędnych decyzji w końcówce mogło nas drogo kosztować - ocenił po spotkaniu Kazlauskas.
Ojcem zwycięstwa gospodarzy był Amerykanin
Aaron Lucas, często w tym meczu za szybki dla naszych graczy. W trzeciej kwarcie, mimo zaledwie 180 cm wzrostu, wykonał jednorącz efektowny wsad nad głową zaskoczonego
Tomasa Masiulisa. Dla porównania przypomnijmy, że nasz Litwin ma 205 cm wzrostu.
- W pierwszej połowie nasz basket był bardzo nerwowy. Przed trzecią kwartą coach powiedział nam: "Idźcie i wreszcie zagrajcie to, co potraficie". Pomogło - zauważył Lucas.
Gospodarze cieszyli się nie tylko ze zwycięstwa, efektownej gry Lucasa, ale także z come backu
Robertasa Javtokasa. Ten 23-letni silny skrzydłowy uważany jest za jeden z największych talentów litewskiej koszykówki. Zresztą nie tylko w swym kraju, skoro chce go mieć u siebie San Antonio Spurs (wybrał go w drafcie). 1 maja ubiegłego roku wydawało się, że dla tego gracza skończyło się wszystko. Jadąc motocyklem obwodnicą Wilna, z prędkościa 140 kilometrów na godzinę uderzył w volkwagena busa. Lekarze nie mogli się doliczyć liczby złamań. Zawodnik jednak wrócił i ograł Prokom (w trzeciej kwarcie wziął na siebie ciężar zdobywania punktów).
- Ten mecze można podzielić na dwie części - zauważył
Eugeniusz Kijewski, coach Prokomu.
- W pierwszej części graliśmy zespołowo, dzięki czemu dominowaliśmy pod obiema tablicami. Po przerwie moi zawodnicy zagrali zbyt indywidualnie, przez co straciliśmy rytm - doał szkoleniowiec. Wyraźnie niepocieszony był
Tomas Pacesas, jeden z trzech sopockich Litwinów, który wczoraj obchodził 32. urodziny.
- Przegraliśmy, bo zbyt często nie trafialiśmy z czystych pozycji. Do tego doszły nasze pomyłki w defensywie - dodał obrońca.
Prokom, mimo że przegrał różnicą zaledwie trzech "oczek", po pierwszej kolejce zajmuje ostatnie miejsce w grupie F. To wynik ciężkich bojów w pozostałych spotkaniach naszej grupy. Szanse na awans są jednak spore, bo do fazy play off awansują po dwie najlepsze drużyny z każdej grupy i cztery z trzecich miejsc z najlepszym bilansem. Kto wie czy potem nie przyjedzie do Sopotu Real Madryt. A może Adecco Estudiantes Madryt, Joventut Badalona, Budocnost Podogorica czy Crvena Zvezda Belgrad?
Grupa F.The Brighton Centre: Brighton Bears - Split Coratia Insurance 86:87 po dogr. (15:17, 15:21, 23:16, 25:24, d. 8:9); Warren 22, Gardiner 16 - Smith 21, Ukić 15 (widzów 1 300). La Meilleraie: Cholet Basket - Ionikos NF Egnatia Bank 74:72 (16:14, 28:25, 19:17, 11:16); Lyday 21, Gelabale 12 - Conley 19, Papanikopoulos 10, Zuza 10 (widzów 4 000).
1. Lietuvos 1 2 70-67
2. Cholet 1 2 74-72
3. Croatia 1 2 87-86
4. Brighton 1 1 86-87
5. Ionikos 1 1 72-74
6. PROKOM 1 1 67-70