Joe McNaull od roku jest koszykarzem Prokomu Trefl Sopot. W tym czasie nie nagrał się w naszej drużynie za wiele. W połowie sezonu "Józek" odniósł bardzo poważną kontuzję kolana. Mimo to działacze klubu wicemistrza Polski zaryzykowali i przedłużyli umowę z polskim Amerykaniem o kolejny rok. 30-letni center powoli przygotowuje się do powrotu na boisko. Tym razem może mu to utrudnić Czech Jiri Żidek, klasowy środkowy.
- Takiego rywala do walki o miejsce w wyjściowym składzie Prokomu chyba się nie spodziewałeś?
- Żidek to bardzo dobry zawodnik, jednak nie wpadam z tego powodu w kompleksy. Przyjście Żidka wzmacnia zespół, ale mnie na pewno nie osłabia. Przecież zawsze możemy wystąpić na boisku obok siebie.
- Masz swoje ambicje. Odpowiedz szczerze, zmartwiła cię informacja o zakontraktowaniu Żidka w Prokomie?
- Absolutnie nie. Jeśli z nim w składzie będziemy wygrywać, zespół na tym zyska, a to jest najważniejsze. Wtedy będzie mniej ważne to, czy gram 30 minut, czy 20. Może być i tak, że obaj będziemy grali po 20 minut.
- Trenera Eugeniusza Kijewskiego czeka trudne zadanie. Nie dość, że będzie musiał denerwować się z ławki rezerwowych, to jeszcze będzie spoglądał na stoper...
- To nie tak. Nie mnie oceniać, kto ile ma grać. Wydaje mi się jednak, że obaj będziemy świeżsi i więcej wniesiemy do gry.
- Teraz wiesz, co czuł Piotr Szybilski w ubiegłym sezonie. Narzekał, że nie może pokazać tego, co potrafi, ponieważ trener Kijewski stawia na ciebie.
- To był już prawie rok temu i dokładnie nie pamiętam, co mówił Piotr Szybilski. Wiem jedno, Żidek jest dobrym zawodnikiem i może nam pomóc.
- Żeby podjąć walkę z Czechem, musisz być w pełni sprawny. Co z twoim kolanem?
- Coraz lepiej. Jestem w kontakcie z doktorem Pawłem Cieślą, a także lekarzami w Stanach. Wszyscy mnie przekonują, że z kolanem jest OK.
- Odniosłeś bardzo poważną kontuzję. Obawiałeś się, że Tadeusz Szelągowski, prezes klubu zrezygnuje z ciebie?
- Miałem nadzieję, że tak się nie stanie. Prezes czekał tylko na wyniki badań. Cieśla zapewnił go, że z moim kolanem wszystko jest już dobrze, że będę mógł grać. Nie było więc przeciwwskazań do podpisania nowej umowy. Oczywiście, nie trenuję jeszcze z maksymalnym obciążeniem. Dopiero biegam, pływam. Trudno powiedzieć, kiedy wejdę w pełny trening. Może to nastąpić w sierpniu, październiku, a nawet w listopadzie.
- Jak wykorzystałeś kilka miesięcy przymusowego urlopu?
- Nie odpoczywałem. Pracowałem nad własnym ciałem, we Wrocławiu przechodziłem rehabilitację.
- A jak na kontuzję zareagowała twoja małżonka?
- Cały czas była ze mną, dodawała mi otuchy, pocieszała.
- Olga jest śpiewaczką operową. W trudnych dniach po urazie nie przeszkadzały ci jej śpiewy w domu?
- Uwierz mi, że nie. Wiem, że ona, podobnie jak ja - musi trenować.
- Ale ty nie trenujesz w domu!
- Śpiewu operowego lubię posłuchać. To nie jest tak, że słoń nadepnął mi na ucho. Lubię każdą muzykę. Pokochałem śpiewaczkę i bliżej poznałem ten gatunek muzyki. W naszym związku było tak, że na początku nie wiedziałem, co to jest opera, a Olga nie znała koszykówki. Uczyliśmy się od siebie.
- W wolnych chwilach chodzisz do opery i prziestaczasz się w krytyka operowego?
- Lubię chodzić do opery, zwłaszcza kiedy jest coś ciekawego. Chodzę także na występy żony. Nie ma nic przeciwko temu, nie odczuwa tremy.
- Jak twoja rodzina zaregowała na wieść o kontuzji?
- Wiedzą, że jest mi tu dobrze. Oczywiście pytali się, czy nie ma komplikacji, czy wracam do zdrowia. Nie było jednak nalegań bym wracał do USA.
- Dla rodziny jesteś Amerykaninem czy już Polakiem?
- Urodziłm się w Stanach i zawsze będę Amerykaninem. W Polsce mieszkam już długo i przejmuję powoli wasze nawyki, styl życia.
- Czy podczas odwiedzin rodziny w Los Angeles zdarzyło ci się, mówić po polsku?
- To jest raczej niemożliwe. Język angielski jest moją mową od urodzenia, więc mówię automatycznie. A polskiego wciąż się uczę.
- Czytasz polskie książki?
- Co to, to nie! Nie znam polskiego aż tak dobrze. Nawet nie piszę po polsku. Próbuję czytać polskie gazety i to już uważam za duży krok naprzód. Jestem w Polsce już sześć lat, więc może w tym roku przełamię się i nagle będę pisał i czytał płynnie po polsku?
- Po zakończeniu kariery masz zamiar wracać do Stanów?
- W Polsce żyje mi się bardzo dobrze. Niedawno kupiliśmy na przedmieściach Wrocławia czteropokojowy dom.
- To decyzja żony?
- Wszystko robimy razem. Nie jest tak, że ja czy ona upieramy się przy swoim. Jestem człowiekiem o spokojnym usposobieniu, więc łatwo jest nam znaleźć kompromis.
- Na przykład?
- Hmm... Olga decyduje, jak mają być urządzone wnętrza, a ja mówię, że jest ładnie i wszystko mi się podoba. Olga oczywiście pyta mnie, czy chciałbym takie meble, a nie inne. Jeśli zgadzam się z jej propozycją, to je kupujemy. Jeśli nie, to Olga pyta mnie dlaczego, coś mi się nie podoba.
- A co podoba ci się w Polsce najbardziej?
- Wiele rzeczy. Polacy są bardzo sympatyczni, nigdy się nimi nie rozczarowałem.
- Czyżby? Z Grzegorzem Schetyną, prezesem Śląska Wrocław nie rozstawałeś się w najlepszej atmosferze. Mistrz Polski nie wypłacił ci przecież wszystkich pieniędzy. Gdyby Schetyna siedział na moim miejscu, to co byś mu powiedział?
- Człowieku, ale ty zadajesz pytania! Nie wiem, co bym mu powiedział. Od tamtego czasu z nim nie rozmawiałem. Minęły już dwa lata, a nie należę do ludzi pamiętliwych.
- A co byś zmienił w naszym kraju?
- Drogi. Przecież po tym nie da się jeździć. Są okropne. A już te dojazdowe do Wrocławia biją rekordy w liczbie dziur. W samym mieście są kocie łby, po których nie sposób się poruszać. Wypadku nie miałem, ale nieraz wpadałem w drogowe pułapki. Pocieszam się, że jest to oryginalna metoda na to, by kierowca nie zasnął za kierownicą.
- Lubisz szybką jazdę?
- Jestem spokojnym kierowcą, a poza tym w Polsce po tych dziurach nie sposób szybko jeździć. Nie chcę rozbić wozu.
- Czym jeździsz?
- Peugeotem 307. To pojemny wóz, spokojnie się w nim mieszczę.
- Nie można go jednak porównywać z amerykańskimi krążownikami szos.
- O, to było tak dawno. Jeździłem tam samochodem typu expedition, większą wersją explorera. Amerykańskie auta są większe, ale palą potężne ilości ropy.
- Jesteś smakoszem polskiej kuchni.
- O, tak. Uwielbiam karkówkę, pierogi, bigos, kotlety schabowe. Nie cierpię flaków i tatarów. Z kolei ze swego dawnego jadłospisu do polskiej kuchni wprowadziłbym kuchnię meksykańską. Pikantna, ale bardzo smaczna.
- Skoro tak bardzo smakuje ci polska kuchnia, to może zainwestujesz u nas w gastronomię?
- W tej chwili nie mam zbyt wiele czasu na to, by myśleć o czymś więcej aniżeli o koszykówce. Czasami myślę o tym, co będę robił po zakończeniu kariery. Może będę trenerem? Może agentem? Na razie staram się dobrze inwestować zarobione pieniądze.
- Grasz na giełdzie?
- Nie jestem ryzykantem, a poza tym graczem giełdowym trzeba być codziennie, a nie od przypadku do przypadku. Inwestuję w nieruchomości. Nie powiem, ile zainwestowałem. Na pewno jestem zadowolony. Robię to z głową, po dłuższym namyśle. Minie 10, 20 i 30 lat, a te zawsze będą w cenie.
- Kiedy się powiększy rodzina McNaullów?
- Planujemy dziecko, jednak nie wiemy jeszcze, kiedy to nastąpi. Jest mi obojętne, czy będzie to syn czy córka. Chcę, aby dziecko było przede wszystkim zdrowe.
- Nie żałujesz, że wylądowałeś w Sopocie?
- Trafiłem do bardzo profesjonalnego klubu, jednego z najlepszych w Europie, więc czego mam żałować? Myślę, że wielu zawodników mogłoby mi zazdrościć.
- Spoglądasz na morze, plażę. Czy ten widok przypomina ci rodzinne strony?
- Czuję się tu bardzo dobrze, gdyż moje rodzinne strony, San Diego, Los Angeles, kojarzą mi się z oceanem.
- Tęsknisz za domem w Ameryce?
- Nie tęsknię za Stanami. Mój dom jest tam, gdzie jest moja żona.