Marcin Lijewski w trzech ostatnich sezonach zdobywał tytuł drużynowego mistrza Polski w piłce ręcznej. Dwukrotnie ta sztuka leworęcznemu rozgrywającemu udała się z DGT Wybrzeżem, a w poprzednim sezonie cieszył się ze złota w Orlenie Płock. Teraz popularny "Lijek", którego w Gdańsku nazywano też "Szeryfem", walczy o mistrzostwo Bundesligi. W SG Flensburg-Handewitt 25-latek spotkał międzynarodowe towarzystwo i trafił pod skrzydła jednej z legend Wybrzeża, Bogdana Wenty.
- Wielu reprezentantów Polski, nie tylko w piłce ręcznej, w pierwszych miesiącach na obczyźnie miało kłopoty. Jak w twoim przypadku przebiegła aklimatyzacja w Niemczech?
- Na pewno nie żałuję, że zdecydowałem się na wyjazd z Polski. Trafiłem do dobrego klubu, w którym wcale nie dominują Niemcy. Tych jest w drużynie czterech, może pięciu. Ponadto są Norwegowie, Duńczycy, Białorusin. Adaptacja do nowych warunków przebiegała dobrze także z tego względu, że dużą pomoc okazał mi Bogdan Wenta. Skończył już z czynnym graniem, ale jest przy drużynie jako drugi trener.
- Jaka jest naprawdę ta Bundesliga?
- Nie jest wcale tak ciężko, jak myślałem. Trenuję może nawet mniej niż w Polsce. Same zajęcia są bardzo podobne do tych, jakie miałem pod okiem
Daniela Waszkiewicza w Gdańsku. Sądzę, że z Wybrzeżem w mistrzowskim składzie mielibyśmy szanse na środek tabeli w niemieckiej lidze. Tylko pięć, może siedem drużyn jest lepszych od polskiej czołówki.
- Czy możesz powiedzieć o sobie, że jesteś podstawowym zawodnikiem drużyny? Jak z twoją skutecznością?
- Konkurencja jest duża, ale póki co mam pewne miejsce w siódemce. Trener próbuje mnie i w ataku, i w obronie. Ze skutecznością jest różnie. Jednak sądzę, że moja średnia nie jest niższa niż cztery bramki na mecz.
- O co gra Flensburg w tym sezonie?
- Z europejskich pucharów wyeliminowali nas Hiszpanie. Nie pozostaje zatem nic innego jak zdobyć mistrzostwo Niemiec. Ale to bardzo ciężkie zadanie.
- W Niemczech podpisałeś dwuletni kontrakt. Co tydzień możesz udowadniać swoją wartość zachodnim menedżerom. Czy gra w reprezentacji Polski ma jeszcze dla ciebie wymiar promocyjny?
- Niezależnie od tego, gdzie będę grał, powołanie do reprezentacji zawsze będzie dla mnie największym zaszczytem i wyróżnieniem. Zapewniam, że w biało-czerwonych barwach będę angażował się tak samo, jak to miało miejsce, gdy byłem zawodnikiem polskich klubów. Jestem zły, że z powodu skręcenia kostki nie mogę pojechać z kolegami na
silnie obsadzony turniej do Danii.
- Mecze z Danią, Islandią i Egiptem to ostatnie sprawdziany reprezentacji Polski przed finałami mistrzostw świata. Nie obawiasz się, że absencja w tym turnieju może być równoznaczna z brakiem miejsca dla ciebie w samolocie udającym się do Portugalii?
- Przez te kilka miesięcy, gdy nie było mnie w Polsce, do kadry doszło kilka osób i jakby była ona trochę silniejsza. Liczę jednak, że trener Zajączkowski ma dla mnie miejsce. Uraz będę leczył w Niemczech i za tydzień powinienem już być w pełni sił.
- Na koniec zapytam o twojego brata. Podczas wakacji namawiałeś Krzysztofa na Wybrzeże, ale ostatecznie wybrał wrocławski Śląsk. Nie żałuje?
- Nadal jestem zdania, że brat powinien przyjść do Wybrzeża. Wiem, że w Gdańsku nie było pieniędzy, ale podobnie sytuacja przedstawiała się we Wrocławiu. Zresztą uważam, że Krzysiek ma jeszcze czas na zarabianie pieniędzy, a w tym wieku powinien jak najwięcej się uczyć. Najlepsze warunki miałby pod okiem trenera Waszkiewicza. Cóż bowiem z tego, że brat został bardzo dobrze przyjęty we Wrocławiu, szybko wkomponował się do nowej drużyny, skoro w ekstraklasie nie gra za dużo.