• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Czterech zamiast jednego

Jacek Główczyński
9 lutego 2005 (artykuł sprzed 19 lat) 
Rozmowa z Wojciechem Szuchnickim

Życiowy sukces stał się udziałem Wojciecha Szuchnickiego. Gdański florecista w zawodach Pucharu Świata w La Corunie zajął trzecie miejsce. Wczoraj popularny "Szufel", zadowolony z siebie, ale i bardzo zmęczony, dotarł do domu.

- La Coruna jest teraz dla ciebie najszczęśliwszym miejscem na świecie?
- Pod względem sportowym jednym z najszczęśliwszych. Równie miło wspominam Espinho, gdzie sześć lat temu po raz pierwszy awansowałem w Pucharze Świata do ćwierćfinału, a przede wszystkim bardzo dobrze walczyłem. Pamięcią lubię waracać także do tych miejsc, gdzie w zawodach drużynowych zdobyłem srebro i brąz na mistrzostwach Europy oraz brąz na mistrzostwach świata.
- Czy twój sukces w Hiszpanii sprawi, że zmieni się nasza optyka na floret i nie będziemy ograniczać apetytów na sukcesy tylko do zmagań drużynowych?
- W polskim systemie awans do kadry, co sprowadza się do otrzymywania pieniędzy, uznależniony jest od zdobywania medali na mistrzostwach świata i Europy. Na pewno łatwiej jest o nie drużynowo. Ponadto taki sukces od razu ustawia czterech zawodników, a zatem jest z kim trenować na zgrupowaniach. Strategię nastawiania się na wyniki w drużynie przejęliśmy po starszych kolegach. Oni indywidualne medale zaczęli zdobywać dopiero pod koniec kariery.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że twój wynik w Hiszpanii był wyskokiem?
- Pod względem wyszkolenia technicznego mogę śmiało równać się ze ścisłą czołówką światową. Znany już jestem rywalom z dobrej obrony i długiej ręki. By osiągać takie wyniki jak w Hiszpanii regularnie, muszę ustabilizować formę pod względem przygotowania psychiczno-wytrzymałościowego. Ponadto potrzebna jest pewna doza szczęścia.
- Masz na myśli wygraną 15:14 w 1/8 finału z Rolandem Schlosserem z Austrii?
- Nie tylko. Mam na myśli przede wszystkim to, że w La Corunie nikt ani nic mi nie przeszakadzało. Nie musiałem się denerwować na krzywdzące decyzje sędziowskie czy na przykład jakieś wady sprzętowe... Mogłem skupić się wyłącznie na walkach. Dlatego osiągnąłem lepszy wynik niż ostatnio w Paryżu, choć we Francji byłem w wyżej formie niż teraz.
- Z której walki w Hiszpanii jesteś najbardziej zadowolony?
- Było ich kilka. Za konsekwencję taktyczną najbardziej chwalano mnie po ćwierćfinale z mistrzem świata juniorów, Zhu Junem. Chińczyk bał się atakować mnie, a ja wolałem nie stracić niż ryzykować. Wygrałem 9:5. Trydnym przeciwnikiem był Schlosser. Długo przegrywałem 2-3 punktami. Wyrównałem na 12:12, ale przy 14:13 znów on był górą. Dodatkowa trudność polegała na tym, że Austriaków prowadzi trener Wojtyczka, były szkoleniowiec z Katowic. Rozumiał podopowiedzi, których udzialał mi fechtmistrz Szymański. Dlatego przed ostatnim trafieniem, pan Staszek wydał nietypową wskazówkę. Odwołał się do naszego żargonu treningowego. Powiedział: "trzecia wersja ćwiczeń w parach".
- W półfinale przegrałeś wyraźnie z innym Austriakiem...
- Michael Ludwig to doświadczony zawodnik. A ze mnie, chyba podświadomie, po osiągnięciu życiowego wyniku, zeszło powietrze. Czułem się też bardzo zmęczony. Poleciała mi nawet krew z nosa. W noc poprzedzającą zawody długo nie mogłem zasnąć.
- Czy po sukcesie indywidualnym łatwo było zmobilizować się do walk drużynowych? Nie było pokusy, aby odpuścić, skoro i tak w La Corunie byłeś wygrany?
- W żadnym wypadku! Podszedłem do tych zmagań jak do każdego innego turnieju. Tym bardziej, że już w pierwszej walce mogłem odegrać się na Ludwigu. Zadałem mu dwa pierwsze trafienia i pomyślałem. O tym, by dołożyć mu 5:0. Ale był to zbyt szalony pomysł. Zostałem trzy razy skontrowany.
- Fechtmistrz Szymański powiedział, że jeszcze nie jesteśmy tak dobrą drużyną, by wygrać dwa razy z rzędu z mistrzami olimpijskimi... Przegrana z Włochami w dużej mierze zaważyła na tym, że drużyna była w Hiszpanii tylko siódma.
- Ale do Włochów nie dużo nam brakowało. Wyszło ich wielkie doświadczenie. Taki Sanzo, którego w Paryżu pokonałem 5:0, zmienił zupełnie taktykę, obniżył pracę nóg, często walczył w obronie... W walce z Casarrą wyrównałem stan meczu na 11:11, a w przedostatnim pojedynku byłem blisko powodzenia z Vannim. Wychodziłem na planszę przy minus czterech punktach. Miałem zbić straty co najmniej o połowę. Od razu trafiłem dwa razy. Trzecia akcja też była czysta. Jednak ku mojemu zdziwieniu, sędzia przyznał punkt Włochowi...

Opinie (3)

  • Brawo

    Brawo Wojtek!!!

    • 0 0

  • Brawo Wojtek!
    Gratulacje

    • 0 0

  • Elo Bajeczny

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Relacje LIVE

Najczęściej czytane