Artur Gliszczyński, jeden z liderów pierwszoligowego zespołu koszykarzy Kagera Gdynia, nie jest już jego zawodnikiem. 24-letni rozgrywający musi wracać do Astorii Bydgoszcz, skąd był jedynie wypożyczony. Trener Adam Prabucki widzi jednak jeszcze cień szansy na odbicie "Aście" tego gracza.
Wypadki potoczyły się bardzo szybko. W poniedziałek gdyński playmaker odebrał telefon od Zbigniewa Słabęckiego, dyrektora bydgoskiego klubu, z żądaniem, by wracał do miasta nad Brdą, bo z zespołu odszedł Bośniak Vedran Bosnić. We wtorek
Gliszczyński żegnał się ze swymi kolegami z Kagera, a wczoraj był już w Bydgoszczy.
- Nie miałem wyboru. Musiałem wracać. Do Kagera byłem tylko wypożyczony. Żal mi chłopaków, bo w sobotę grają mecz o życie ze Stalą Stalowa Wola, a mnie z nimi nie będzie. Ja też mam zagrać w sobotę, ale z AZS Koszalin, chociaż nie wiem do końca, jak z tym moim graniem tutaj będzie. Powiedzmy, że jestem w składzie - mówi zawodnik.
W Gdyni została tylko jego żona, Aleksandra, z pięciomiesięczną córeczką Rozalią. Wkrótce dołączą do męża i taty.
- Wielka szkoda. Klub z Gdyni nie miał wobec Artura żadnych zaległości finansowych. Nie mieliśmy prawa narzekać - mówi małżonka Artura.
- Jesteśmy przygnębieni i rozaczarowani postawą klubu z Bydgoszczy. Zabrali nam jednego z najważniejszych zawodników, gdy w pierwszej lidze nie można już dokonywać transferów. Teraz pozostał nam na rozegraniu tylko Andrzej Karaś. Astoria postąpiła bardzo egoistycznie - zauważa nie bez żalu w głosie
Sebastian Kobiela, kapitan Kagera.
Trener Prabucki również jest przybity, jednak jeszcze zamierza walczyć o Gliszczyńskiego.
- Poczekajmy dwa-trzy dni. Może jeszcze coś da się zrobić - twierdzi coach.