Rozmowa z Wojciechem Wąsikiewiczem
Pół roku mija od czasu, kiedy Wojciech Wąsikiewicz objął stanowisko dyrektora zespołu piłkarzy Prokomu
Arki Gdynia. Drugie miejsce ekipy Mirosława Dragana po rundzie jesiennej oznacza, że był to ruch trafiony. Czy jednak tego doświadczonego szkoleniowica nie ciągnie do lasu - na trenerską ławkę?
- Trzeba znać swoje miejsce w szyku - mówi.
- Te pół roku w Arce oceniam bardzo pozytywnie. Na początku wydawało się, że to będzie dramat. Udało mi się utrzymać zespół w drugiej lidze, jednak wtedy wydawało mi się, że z tą drużyną w przyszłości dużo nie osiągniemy. Zespół był na poziomie, powiedzmy, nieciekawym - twierdzi dyrektor klubu z ulicy Olimpijskiej.
- Wcześniej pracował pan na stanowisku trenera w bogatej Amice Wronki. Jadąc do Gdyni nie obawiał się rodzaju zderzenia z nową rzeczywistością?
- Nie podchodziłem do sprawy w ten sposób. Zarząd Arki przedstawił pewien plan finansowy, w granicach którego mogliśmy się poruszać. Wspólnie z Mirkiem Draganem staraliśmy się do niego dostosować. Nie marzyliśmy zatem o zawodnikach z pierwszej półki, lecz o piłkarzach, na jakich było nas stać. Dla Dragana i dla mnie był to okres bardzo ciężki, bo byliśmy o dwa tygodnie opóźnieni w tym sensie, że wcześniej była możliwość zakontraktowania pewnych zawodników. Oni, po złożonych nam deklaracjach, później nasze oferty odrzucali, wiązali się umowami z innymi klubami. Powtórzę, to był bardzo trudny moment. Ciężko było zatrudnić tutaj zawodników, którzy mogliby pomóc zespołowi i nam.
- Mimo tych kłopotów jesień była dla Arki bardzo udana. Nieoczekiwanie zespół uplasował się na drugim miejscu w tabeli, pojawiła się szansa na wywalczenie awansu do ekstraklasy. Jak ta wiosna będzie wyglądała w waszym wykonaniu?
- Gdybyśmy teraz powiedzieli, że awans nas nie interesuje, to wszyscy ludzie związani z piłką nożną powiedzieliby, że jesteśmy nienormalni. Ta druga pozycja, którą zajęliśmy, jest wbrew naszym prognozom i zamierzeniom. Jednak właściwa praca szkoleniowa Dragana spowodowała, że ten zespół zajmuje taką pozycję. Jest to o tyle godne uwagi, że po niektórych zawodników przed sezonem nie sięgaliśmy z pełnym przekonaniem.
- Kogo ma pan na myśli?
- Część z nich już odeszła. A wiadomo, że ci, którzy odeszli, nie sprawdzili się.
- Teraz może pan szczerze odpowiedzieć, na jaki wynik Arki liczył pan po rundzie jesiennej?
- Po cichu liczyłem na środkową część tabeli.
- Wiosną jednak będzie wam o punkty dużo trudniej. Więcej spotkań gracie na boiskach rywali, a wielu twierdziło, że przy Olimpijskiej pomagały wam ściany.
- Co do tych ścian, to powiem, że gdyby tak każdy zespół drugoligowy przejrzeć to... niech każdy lepiej oceni te swoje ściany. Ja tam o swoich ścianach nie chcę mówić. Uważam, że wszystkie mecze u siebie wygraliśmy zasłużnie. Z wyjazdów faktycznie nie jesteśmy zadowoleni, bo tych punktów przywiezionych z obcych boisk mogło być więcej.
- Co szykujecie na ciężkie boje na obcych boiskach?
- Tendencja jest taka, by szczególnie wzmocnić linie defensywne. Po to ściągaliśmy Majdę, Jawnego. Musimy zachować równowagę między liniami defensywnymi i ofensywnymi. Terminarz nie jest naszym sprzymierzeńcem, ale na pewno powalczymy. Żadnych deklaracji nie chcę składać. Mamy duże ambicje. Wszyscy chcemy wywalczyć ten upragniony awans. Nie można powiedzieć inaczej, bo przecież byłby to absurd.
- Jak w środowisku piłkarskim jest odbierany wynik Arki?
- Na pewno jest to zaskoczenie. Wcześniej były ambicje, entuzjazm, ale to było. To jest rozdział zamknięty. Teraz jest wielka szansa na pierwszą ligę. Jesteśmy gotowi tę walkę podjąć.