• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Okurayama ze spaghetti

Jacek Główczyński
19 listopada 2003 (artykuł sprzed 20 lat) 
Rozmowa z Izabelą Bełcik

Kilkanaście godzin później niż planowano wróciły do kraju polskie siatkarki. W rozgrywkach o Puchar Świata team Andrzeja Niemczyka wywalczył ósmą pozycję. Z jedenastu meczów zdołał wygrać pięć. Pozostały są nerwy, czy ten wynik wystarczy do występu w turnieju interkontynentalnym, który w maju przyszłego roku będzie ostatnią szansą na zdobycie kwalifikacji olimpijskiej. Rozmawiamy z Izabelą Bełcik, rozgrywającą reprezentacji Polski i Energi Gedanii.

- Jak się czujesz po rozegraniu 11 meczów w 15 dni?
- Zmęczenie sportowe zeszło na plan dalszy wobec perturbacji w podróży. Mieliśmy być w Warszawie o godzinie 22 w niedzielę. Przylecieliśmy dzień później. W samolotach i w oczekiwaniu na nie spędziliśmy blisko dwie doby. Wystartowaliśmy z Osaki, a potem były międzylądowania w Tokio i dwukrotnie w Kopenhadze.
- Czyżby była awaria i chwile grozy w samolocie?
- Nie. Wiedziałyśmy, że winna jest wyłącznie aura. Wszystko przez mgłę. Widoczność już była ograniczona, gdy startowaliśmy z Danii, ale otrzymaliśmy zapewnienie, że gdyby nie można było wylądować w Warszawie, to polecimy do innego polskiego miasta. Mówiono nawet o Gdańsku. Tymczasem nad stolicą pilot nie próbował podejść do lądowania. Zrobił kółko i wrócił do Kopenhagi. Byłyśmy zrozpaczone. Tam, na dole, czekali na nas znajomi, rodziny.
- Trener Niemczyk powiedział, że do gry w Japonii byłyście tak dobrze przygotowane, że od razu mogłybyście zagrać następne jedenaście meczów. Co ty na to?
- Czy jedenaście, to nie wiem, ale na pewno mogłyśmy jeszcze grać. Obawiałyśmy się, że wraz z każdym meczem forma będzie coraz słabsza. Ale nie było takiej tendencji. Generalnie miałyśmy lepsze i gorsze chwile.
- Kłopoty aklimatyzacyjne?
- W Japonii żadnych. Pojawiły się dopiero teraz. Jestem jakaś przytłumiona, ciągle chce mi się spać, ale nie mogę pozwolić sobie na leniuchowanie. Trenowałam z klubowymi koleżankami już we wtorek. W sobotę zaczyna się liga.
- W Turcji Joanna Mirek nie zdążyła rozpocząć meczu, a już potrzebowała pomocy lekarskiej. W Japonii los was oszczędził?
- Nie było kontuzji, co nie oznacza, że lekarz nie miał nic do roboty. Niemal każda z nas na coś narzekała, ale nie były to nowe urazy. Odzywały się stare przypadłości. Jeśli ktoś miał wcześniej kłopoty z kręgosłupem, to taka dawka gier go nie uleczyła, a wręcz przeciwnie. Na przykład Gośka Glinka grała z wkładką usztywniającą kręgi.
- Gdy grałaś w najważniejszych setach meczu z Japonią, a potem wystąpiłaś od pierwszej do przedostatniej akcji w meczu z Argentyną, wydawało się, że jesteś bliko objęcia roli pierwszej rozgrywającej. W dwóch ostatnich grach trener postawił znów na Magdalenę Śliwę. Byłaś zawiedziona?
- Nie myślałam o tym, czy jestem pierwsza czy druga, ale o tym, żeby być jak najbardziej użyteczną w reprezentacji. Z takim samym zaangażowaniem grałam, gdy wchodziłam z ławki, i gdy zaczynałam w podstawowym składzie.
- Powszechnie uważa się, że ósme miejsce w Japonii sukcesem nie jest. Co sądzą zawodniczki?
- Nigdy nie grałyśmy w takiej imprezie. Rywalki przewyższały nas ograniem. Trzeba było zapłacić frycowe. Ósme miejsce nie jest takie złe, choć na pewno mogło być siódme, a nawet szóste. Jednak o niedosycie będzie można mówić dopiero wówczas, jeśli okaże się, że nie zagramy w turnieju interkontynentalnym. Już w trakcie rozgrywek doszło bowiem do zmiany przepisów. Potrzebne nam 30 punktów rankingowych, które początkowo były przypisane do ósmej lokaty, przeniesiono o oczko wyżej.
- Nie będzie żadnego zmartwienia, jeśli w styczniu wygramy turniej europejski. W tym kontekście chyba źle się stało, że z Pucharu Świata do Aten nie przebiły się Włoszki?
- Oczywiście ubyłby nam jeden kolos. Ale z każdym musimy walczyć i wygrywać, jeśli chcemy pojechać na igrzyska.
- W Japonii nie tylko nie wygrywałyście tak często, jak byśmy sobie tego życzyli, ale także straciliście miano drużyny niepokonanej w tie-breaku. Czy sukces gospodyń można wytłumaczyć tym, że stało za nimi blisko 12 tysięcy widzów?
- Przed taką widownią jeszcze nie grałyśmy, ale nie przestraszyłyśmy się jej. Lubimy grać, gdy jest dużo ludzi, co udowoniłyśmy na przykład w finale mistrzostw Europy. Nie ma nic gorszego niż hala wielka jak hangar lotniczy i puste trybuny. Przecież nawet, gdyby kibice nam ubliżali, to i tak byśmy tego nie rozumiały. A co do tie-breaka, w decydującym momencie przydarzył się nam błąd, potem była moja zła wystawa...
- Mówisz o akcji na 7:9, gdy nie wystawiłaś piłki Glinka tylko Kamili Frątczak?
- W siatkówce tak już jest, że liczy się efekt. Gdyby Kamila zdobyła punkt, to nikt nie mówiłby o błędzie. A tak powstało wrażenie, że Gośka na pewno by tę piłkęskończyła.
- W Japonii zapewne nie tylko grałyście w siatkówkę...
- Naprawdę było bardzo mało czasu, aby zobaczyć coś więcej niż hale i hotele. Zorganizowano nam tylko jedną wycieczkę z prawdziwego zdarzenia. Byłyśmy na skoczni Okurayama w Sapporo. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Stałam na jej wierzchołku, ale na pewno bym nie skoczyła.
- Czy Japończycy pamiętają o Wojciechu Fortunie?
- Miałyśmy kontakt tylko z naszym opiekunem. O historii nic nie mówił.
- Na zakupy nie było czasu?
- Przywiozłam sobie na pamiątkę czarno-białe kimono z japońskimi napisami oraz oryginalne pałeczki.
- Ponoć jedzienie nie było zbyt dobre?
- Zmieniałyśmy miasta i hotele, ale w każdym czekało na nas to samo menu. Najlepsze były śniadania. Na szwedzkim stole zawsze można było coś wybrać dla siebie, w najgorsyzm wypadku - słodką bułeczkę. Na obiadach i kolacjach królowały owoce morza, ryż i miejscowe specjały. Nie ryzykowałyśmy. Jadłyśmy głównie... spagheti.
- Zmieniałyście nie tylko miejsca, ale i strefy klimatyczne. Czy na tego typu niespodzianki byłyście przygotowane.
- W Kogashimie było blisko 30 stopni, w Sapporo temteratura dochodziła do zera. Nie marzłyśmy. Zostałyśmy wyposażone w czapki, rękawiczki, dżinsy, dresy i skarperty. Właściwie tylko o bieliznę trzeba było zadbać we własnym zakresie.

Kluby sportowe

Zobacz także

Opinie (6)

  • |Rewelacyjny stroj! Oby tylko Izunia nie przesiebila sie w nim w zimnej hali Gedanii

    • 0 0

  • Pytanie !!!

    Jestem kibicem kobiecej siatkówki od niedawna, ale teraz interesuję się tym pięknym sportem berdzo mocno i będę chodził na wszystkie mecze Gedanii rozgrywane w Gdańsku. Mam w związku z tym pytania do starych bywalców hali przy ul.Kościuszki.
    1.W jakiej cenie są bilety na mecze ligowe?
    2.Czy należy je jakoś rezerwować, kupować z wyprzedzeniem, czy wystarczy pół godzinki przed meczem?
    3.Jakim autobusem lub tramwajem można dojechać z centrum Gdańska?
    hmm... i to w sumie tyle na razie...
    Z góry dziękuję za szybką odpowiedź !!!

    • 0 0

  • Bilety na sobotni mecz już wyprzedane a u koników chodzą po 80 zł.

    • 0 0

  • rudy na hale gedanii dojedziesz spod dworca gł. pkp tramwajami 2 i 8 (wysiadz na przystanku "KOŚCIUSZKI"), lub spod dworca we wrzeszczu autobusem 124 (trzeci przystanek od dworca). jezeli przychodzisz na mecz kibicowac to usiadz mniej wiecej na wysokosci linii 3 metra po stronie na ktorej rozgrzewaja sie zawodniczki gosci i krzycz najglosniej jak tylko umiesz. jezeli na mecz idziesz zeby na laski popatrzec to nie zblizaj sie do tego miejsca :-)))

    • 0 0

  • puchar polski

    a kiedy gedania gra puchar polski z politechnika?

    • 0 0

  • Z, powiedzmy, że chcę łączyć przyjemne z pożytecznym:)
    A wie ktoś po ile bilety? A zresztą... zaraz zadzwonie na Gedanię i się spytam.

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Relacje LIVE

Najczęściej czytane