Rozmowa z
Goranem Jagodnikiem- Uwaga, Goran wraca do gry! Zapewne tymi słowami Andriej Urlep, trener koszykarzy Anwilu Włocławek, próbuje uczulić swoich zawodników na coraz lepszą dyspozycję Gorana Jagodnika. Słoweński skrzydłowy Prokomu Trefla Sopot fatalnie rozpoczął rywalizację w finale mistrzostw Polski. Ostatni mecz pokazał, że po parkiecie znów biega stary, dobry "Jagoda".
- W sobotę rzuciłeś 19 punktów. W porównaniu z twoimi poprzednimi występami w finale, jest to wyczyn godny uwagi.
- W pierwszych spotkaniach rzeczywiście mi nie szło, jednak po ostatnim meczu jestem zadowolony. Może jeszcze nie do końca, bo stać mnie na więcej. Jestem na najlepszej drodze, by odzyskać dawną dyspozycję.
- Skąd ta poprawa w grze?
- Po długich rozmowach z trenerem, a także z... samym sobą, doszedłem do wniosku, że problem leży w tym, że za bardzo chcę. Trener przekonywał mnie, bym tak bardzo nie spinał się, by do mojej gry wróciła swoboda. Pomogło.
- W finale, na przemian przegrywacie i wygrywacie. Tak trudno wygrać z Anwilem dwa mecze?
- Oj, bardzo trudno. Walczymy z nimi, z presją, zmęczeniem psychicznym, znużeniem. Sporo tego. Pocieszamy się, że i oni mocno odczuwają trudy sezonu.
- W ostatnim meczu rywal nie zrobił wam wielkiej krzywdy. Rozszyfrowaliście sposób gry Anwilu?
- W tym sezonie rozegraliśmy już osiem spotkań. Gramy tak często, że trudno wymyślić coś nowego. Ostatni mecz pokazał, że musimy przede wszystkim grać zespołowo i bardzo twardo w obronie.
- No właśnie. Walka z włocławianami często bardziej przypomina zapasy aniżeli koszykówkę.
- Zgadzam się. Może wielkiej finezji w tych spotkaniach nie ma, ale mistrzostwa Polski nie dostanie ten zespół, który zostawi po sobie najlepsze wrażenie artystyczne. Koneserzy basketu po tych spotkaniach nie powinni czuć się jednak zawiedzeni. To jest walka gladiatorów. Nie ma udawania, symulowania, gestów pod publiczkę.
- We Włocławku byłeś bardzo popularny. Podczas meczu spokoju nie dawał ci Andriej Urlep, twój rodak i były opiekun w kadrze młodzieżowej Słowenii...
- Mówił mi, że gramy zbyt twardo. Dodawał przy tym, jak to Urlep, że moi koledzy z zespołu grają nieczysto, faulują. Może chciał mnie wyprowadzić z równowagi? Jeśli tak, to nie udało mu się to.
- Po meczu otoczyli cię włocławscy kibice. I bynajmniej nie chcieli od ciebie autografów. Podobno chcieli cię bić...
- Na szczęście zakończyło się na kilku zaczepkach słownych i szturchańcach. Przyznam, że bardzo się bałem. Natura mnie szczodrze obdarzyła, jestem dobrze zbudowany. Ci ludzie też wyglądali na silnych, a do tego ich zamiary były jednoznaczne.