Rozmowa z Andrzejem Bednarzem
Jest chyba całkowicie anonimowy dla kibiców z Trójmiasta. Wiedzieliśmy, że krakowianin, że ma 23 lata, że dwa razy zagrał w II lidze, że jest obrońcą, solidnie, trzeba przyznać, zbudowanym (188 cm). Żaden z arkowców nie jest tak opalony jak on, ale to chyba naturalna cecha. Pora była, aby poznać go lepiej. W końcu ma zakładać żółto-niebieski trykot przynajmniej przez półtora roku.
- Tak jest napisane w kontrakcie, lecz kto może wiedzieć, co będzie za pół roku - rzucił na dzień dobry
Andrzej Bednarz, skromny i szczery w wyrażaniu nadziei na zrobienie kariery w Gdyni.
- W Arce dochodzi do wielu zmian... Może i mnie one obejmą, jeśli coś pójdzie nie tak. Nie jestem pewien, ale w umowie jest chyba zapis dopuszczający szybsze jej rozwiązanie. Jeśli komuś jest źle, nie ma sensu tego ciągnąć.- Zamieszkałeś razem z Bartoszewiczem.- Jeśli Radek sprawdzi się w Arce, pewnie tak zostaniemy do końca rundy. I dobrze, bo nie miałbym do kogo odezwać się. Dziewczyna zdaje w tym roku maturę i nie może być razem ze mną.
- W sobotę sparing z bliskim tobie klubem...
- Sentyment do Cracovii jest i będzie, to moja pierwsza miłość, ale od grudnia bliższa jest mi
Arka, mój pracodawca. Zresztą nie ma różnicy, Arka i Cracovia to jedno, kluby dla mnie szczególne. Fakt, że trafiłem do Gdyni, jest po prostu niezwykły. Na "Pasy" chodziłem od małego, i na futbol, i na hokej, który właśnie odradza się w Krakowie. W czasach szkolnych każdy widział z daleka, gdzie siedzi Bednarz i jego kumple - zawsze w ławkach przy ścianie. Barwy Cracovii i zaprzyjaźnionej z nią Arki biły nie tylko z okładek zeszytów. Oczywiście, też uczyłem się jako tako...
- Jakim więc cudem jesteś wychowankiem Hutnika?- Mieszkałem w Nowej Hucie, na oko ze dwa kilometry od stadionu. Blisko miałem, ale za pierwszym razem, w wieku siedmiu lat, gdy mama zapisywała mnie do Hutnika, wsiadłem nie do tego tramwaju, co należało. Dopiero w szkole skutecznie zwerbował mnie jeden z trenerów. To były fajne czasy, mój macierzysty klub słynie z pracy z młodzieżą. Jeździliśmy do Belgii, Holandii, graliśmy z rówieśnikami z Ajaksu. W mojej grupie był m.in. Marcin Wasilewski, dziś obrońca Wisły Płock. W wieku juniora zostałem wypożyczony do Cracovii i wtedy całkowicie wsiąkłem w ten klub. To trzeba poznać, poczuć magię historii od środka. Gdziekolwiek jechaliśmy, witano nas w szczególny sposób. Wiadomo - Cracovia. Poza tym w nowej drużynie więcej grałem, zostałem jej kapitanem, zacząłem ocierać się o zespół seniorów, również II-ligowy. I kiedy trener Kmita już mówił, że sprawdziłby mnie w lidze, odezwał się Hutnik. Musiałem wracać. To nie było dla mnie dobre, bo na Suchych Stawach grała mocna ekipa, pamiętana z pucharowej rywalizacji z Monaco. Musiałem swoje odczekać, ale gdy znowu pojawiła się nadzieja, gdy trener Brożyniak zaczął stawiać na młodzież, zatrudniono trenera Kowalika. Znowu spadłem na margines, zdążyłem tylko zadebiutować w II lidze. W moim mieście jest taka specyficzna atmosfera, której ulegają również ludzie, jak to się mówi, na poziomie. Trener-wiślak zawsze coś czuje do sympatyka Cracovii.
- Mogłeś więc wrócić do ukochanego klubu.- Żeby to było takie łatwe. Wcześniej podpisałem pięcioletni kontrakt i bardzo długo kombinowałem, jak się od tego uwolnić. Byłem wypożyczany, aż wreszcie, przy udziale pewnej osoby, która wykupiła moją kartę, pomógł mi dyrektor Hutnika, pan Urbańczyk, pierwszoligowy sędzia, który zresztą wychował mój rocznik. Kiedy w czerwcu 2000 roku Hutnik spadał z II ligi po remisie z Lechią-Polonią, byłem już w III-ligowym Górniku Wieliczka. Potem, z przerwą na Hutnik, byłem też w IV-ligowej Kalwiariance. Tak się tułałem. Dopiero rok temu znowu zawitałem do Cracovii, awansowałem z nią do II ligi, po czym postanowiłem odejść. Do klubu przychodziły głośne nazwiska, czułem, że mogę sobie nie pograć. Wróciłem do IV ligi, do Pogoni Miechów.
- I nagle taki przeskok na drugi koniec Polski.- Zupełnie inny rejon, więc staję przed nową szansą. Mówi się, że Kraków to dobre miejsce na wybicie się, ale to nieprawda. Wisła jest praktycznie niedostępna, a Cracovia niedawno odrodziła się i też zaczęła szukać wzmocnień z zewnątrz. Reszta klubów gra nisko. Kto z Krakowa robi karierę gdzieś indziej? Wasilewski, Sosin, Surma, Chmiest, Przytuła, to chyba wszyscy. Stolarz gdzieś przepadł. Niewielu miało szczęście. Może mnie się uda?
- Usłyszeliśmy, że trafiłeś do nas za sprawą jednego z członków Rady Nadzorczej Arki.
- Nic o tym nie wiem. Ponoć ktoś z klubu mnie obserwował. Faktem jest, że gdy zadzwonił telefon z Gdyni, bardzo się zdziwiłem. I to jeszcze z Arki.
- Jeśli przebijesz się do składu, to będzie spora niespodzianka.- To, że grałem w niskich ligach, nie znaczy, że nie mam doświadczenia. Tam trwa walka bez pardonu. Ważne, abym wykorzystał szansę, gdy ją dostanę. Mogę grać na każdej pozycji w obronie. Biorę pod uwagę, że konkurencja o miejsce w jedenastce jest silna, a sprawdzaniu nowych nie sprzyja sytuacja drużyny w tabeli. Nie sądzę, by trener Mandrysz dużo eksperymentował. Jestem przygotowany na rywalizację, mam swoje ambicje, czuję, że stać na mnie na grę w Arce, ale widzę obie strony medalu. Zakładam i taki wariant, że mój czas może przyjść dopiero latem. Jedno jest pewne - wiosną dużo się nauczę. Arka ma kilku klasowych defensorów, których warto podpatrywać.