Długo musieliśmy czekać, aż Jirzi Żidek pokaże nam to, z czego słynie w Europie. Jeśli forma zademonstrowana przez centra Prokomu w Pruszkowie nie była jednorazowym popisem, to o wynik dzisiejszej rywalizacji z Francuzami z Dijon możemy być spokojni. Czechu, prowadź nas do Final Four Pucharu Europy.
- W Pruszkowie nie było na parkiecie Joe McNaulla i od razu zagrałeś, jak z nut. Jego obecność cię krępuje?
- Nic z tych rzeczy. Starałem się zastąpić "Józka", jak tylko potrafiłem najlepiej. W naszej drużynie jest wielu dobrych zawodników, trudno szukać tu klasycznego lidera. Jednego dnia najlepszy jest rozgrywający, innego - skrzydłowy, a kiedy indziej - center.
- Grałeś w wielkich klubach Europy, zdobyłeś mistrzostwo Euroligi. Czy walka o Final Four Pucharu Europy może u ciebie wywołać gęsią skórkę?
- Jak się orientuję, jest to najważniejszy mecz naszego klubu w europejskich pucharach w jego historii, a to ma swoją wymowę. Dla mnie najważniejszy jest każdy następny mecz, nie żyję tym, co było. Doświadczenie zdobyte wcześniej w Europie może jedynie się tutaj przydać. O wpadaniu w rutynę nie może być mowy.
- Czy po zwycięstwie w Dijon przeciętny zespół francuski może stanowić dla was jeszcze zagrożenie?
- Może jest to średniak, ale jednocześnie reprezentuje bardzo silną ligę. Mecz będzie trudny, nasz rywal jest nieobliczalny.
- Kto w Dijon najbardziej rzuca się w oczy?- Nikt. Ich siłą jest zespół. To zespół sprzeczności. Grają bez klasycznego centra, a jednocześnie stawiają na atletyczną walkę pod koszami. Szybko przemieszczają się po parkiecie, dużym niebezpieczeństwem z ich strony jest rzut z dystansu. Aby wygrać, musimy grać na bardzo wysokim poziomie nie przez dwadzieścia czy trzydzieści minut, lecz przez cały mecz.
- Zwycięstwo jaką różnicą punktów zadowoli cię?
- Może być nawet jeden punkt przewagi. Najważniejsze abyśmy wygrali.