Przyzwyczailiśmy się, że tytuły najlepszych w rugby trafiały do trójmiejskich trenerów i zawodników, ale omijały sędziów. W sezonie 2002/03 wyłom w tej regule uczynił Grzegorz Szostek. Zarząd Polskiego Związku Rugby uznał, że sopocki arbiter w minionych dwunastu miesiącach najlepiej posługiwał się gwizdkiem i chorągiewką.
- Nie czuję się najlepszy. Za gwizdek wziąłem się, aby spożytkować doświadczenie zawodnicze, które wyniosłem z 18-letniego grania w rugby. W I lidze prowadzę mecze dopiero od czterech lat. Ciągle się uczę i nawet w kraju mam wzorce, by wymienić panów Piotrowicza, Kościelniaka czy Żórawskiego. Co prawda, nie ma limitu wieku, ale myślę, że posędziuję jeszcze pięć lat - mówi skromnie 45-latek.
- Godzi pan sędziowanie z pracą trenera w Ogniwie. Nie ma konfliktu interesu?
- Nie.
Ogniwu w ekstraklasie sędziuję co najwyżej jako sędzia liniowy. W kadetach, czyli w kategorii, w której prowadzę w klubie drużynę, nie gwiżdżę. Nie ma też kolizji czasowej. Mecze, które sędziuję, są w weekendy, a treningi - w powszednie dni.
- Dlaczego w poprzednich latach tytuł najlepszego sędziego omijał Trójmiasto?
- W dużej mierze wiązało się to z siłą naszych drużyn. Grały one w najważniejszych meczach, a zatem nasi sędziowie nie mogli ich prowadzić i nie było się gdzie wykazać. W tym sezonie sytuacja się nieco zmieniła. Nasze zespoły obniżyły loty, na czym skorzystałem. Dostałem do prowadzenie na przykład mecz w półfinale pomiędzy Łodzią a Lublinem. Było też ważne spotkanie Lublina z Orkanem. To chyba one zaważyły.
- Jakie cechy powinien posiadać dobry sędzia rugby?
- Powinien być wytrzymały fizycznie i znać bardzo dobrze przepisy. Przydaje się przeszłość zawodnicza, bo można lepiej reagować na boiskowe cwaniactwo.
- Warto też chyba potrenować sporty walki? Często wszak arbiter znajduje się wśród okładających się pięściami zawodników.
- Naszym zadaniem jest zapobiegać bójkom. Staramy się gasić je w zarodku. Stajemy nawet między walczącymi. Jednak gdy dochodzi do walki 15 na 15, to trzeba stanąć z boku i obserwować, kto jest prowodyrem gorszących zajść.
- Czy arbiter się boi?
- Kiedyś Kościelniak został uderzony w Łodzi przez kibica w twarz, miał podbite oko, była obdukcja lekarska... Ja się nie boję. Może dlatego, że jeszcze nie miałem przykrych doświadczeń. Po meczu, jeśli są ku temu możliwości, staram się spotkać z przedstawicielami obu drużyn, przedyskutować sporne sytuacje.
- Jako trener nigdy nie narzekał pan na sędziego?
- Raz, na mistrzostwach Polski w Brzegu Dolnym. Może trener rzeczywiście inaczej niż sędzia widzi to, co się dzieje na boisku. Jest też dalej od akcji.