- 1 Arka o punkt od awansu do ekstraklasy (258 opinii) LIVE!
- 2 Powitanie Lechii pod stadionem (222 opinie)
- 3 Trefl w półfinale po dogrywce i 10 latach (22 opinie)
- 4 Niższe ligi. Siódma wygrana z rzędu TLG (4 opinie)
- 5 Wybrzeże znów ostatnie w DMPJ (75 opinii)
- 6 KSW: Szpilka przegrał w 14. sekundzie (37 opinii)
O piłkarzu tułaczu
12 sierpnia 2004 (artykuł sprzed 19 lat)
Arka Gdynia
Najnowszy artykuł o klubie Arka Gdynia
Arka Gdynia - Zagłębie Sosnowiec 1:0. Olaf Kobacki na punkt przybliżył awans
- Pańskie dossier prezentuje się nader intrygująco. Wystarczy wspomnieć o trzynastu klubach z czterech krajów. Do kilku następnych drużyn się pan przymierzał. Proszę pozwolić, że zaczniemy od początku. Gdzie jest pański dom?
- W Korosteniu, położonym 150 kilometrów od Kijowa stutysięcznym mieście o bogatej historii. Moje rodzinne miasto ma 1300 lat. W tej chwili mieszkają tam moja żona i córka. Od klubu dostałem już mieszkanie w sąsiedztwie dawnego stadionu Arki, ale, zanim rodzina dołączy do mnie, chciałem załatwić jeszcze kilka spraw.
- Wróci pan do Korostenia?
- Myślałem o kupieniu mieszkania w Polsce i spłacaniu rat, jednak doszedłem do wniosku, że i tak na zawsze pozostanę tutaj tym obcym. Bo ludzie są różni, jedni akceptują, inni nie.
- Nie starał się pan o obywatelstwo?
- Nie, mam kartę tymczasowego pobytu. To o tyle dobre, że od momentu wejścia Polski do Unii nie potrzebuję wizy. Gdy skończę tu grać, wrócę do siebie. Praktycznie skończyłem budować dom. Pozostało mi go umeblować.
- Na Ukrainie łatwiej wybudować dom?
- Kiedyś było łatwiej, dużo taniej. Teraz ceny są zbliżone do polskich. Kłopot moich rodaków polega na tym, że mało zarabiają. Na Ukrainie nie ma klasy średniej. Są bogaci i biedni.
- Jak zaczęła się pańska kariera?
- Raczej przygoda, bo karierę w Polsce zrobił Boniek. W Korosteniu jest szkółka piłkarska. Gdy ją ukończyłem, trafiłem do Charkowa, ktoś stamtąd obserwował mnie wcześniej. W Metaliście zacząłem grać na poważnie, nie mając 19 lat zadebiutowałem w ukraińskiej ekstraklasie. Pech chciał, że klubowi nie wiodło się najlepiej. Szukano więc lepszych graczy i, jak to bywa w takich sytuacjach, trener stawiał na doświadczonych piłkarzy. Nie widząc szans na grę, a pragnąłem się rozwijać, uznałem, że lepiej być grającycm drugoligowcem. Przeniosłem się do Spartaka Sumy, gdzie było mi dobrze do czasu, gdy działacze oszukali mnie z obiecanym, kontraktowym mieszkaniem. A że ligę objął kryzys i kluby płaciły słabo albo wcale, pomyślałem o graniu za granicą.
- Skąd pomysł z wyjazdem do Czech?
- To zasługa menedżera, który, widać, ocenił, że może tam na mnie zarobić. Skończyło się na rocznym pobycie. Trafiłem do FC Svit Żlin z I ligi. Prowadził ten zespół znany w waszym kraju Werner Liczka. To był czas, kiedy równolegle pełnił obowiązki drugiego trenera reprezentacji. Świętował z nią tytuł wicemistrza Europy. Mam nawet kartkę od niego z tamtej imprezy. Dołączyłem do Śvitu w przerwie zimowej, gdy drużyna zajmowała ostatnie miejsce w tabeli z dorobkiem ośmiu punktów. Po jesieni zmieniono prawie wszystko, pozwalniano piłkarzy, lecz - mimo dobrej gry - na mecie sezonu zabrakło nam dwóch "oczek" do utrzymania. Dla kibiców to był cios, ostatni mecz oglądało dziesięć tysięcy ludzi. Po spadku zostałem tam, bo zobowiązywał mnie do tego kontrakt. Ale wiosną 1997 roku byłem już w Polsce...
- Nie miał pan u nas łatwych początków.
- To prawda, szczerze mówiąc, niechętnie wspominam tamte czasy. Tam, gdzie trenowałem, nie byłem potrzebny. Mój nowy menedżer powiedział, że jak sprawdzę się w waszej I lidze, to znaczy, że coś potrafię. Inna sprawa, że później ten człowiek nie był w porządku, ale to już mój kłopot. W barwach Górnika Zabrze rozegrałem tylko dwa mecze, nie miałem szans wygrać rywalizacji z Szemońskim, którego klub koniecznie chciał sprzedać. W następnym klubie, Stomilu, zdążyłem pograć troszeczkę więcej, strzeliłem jedynego gola w ekstraklasie, ale gdy przyjechał trener Broniszewski z wagonem swoich piłkarzy, stało się jasne, że mój czas w Olsztynie skończył się. Zresztą odstawiono wtedy nie tylko mnie, ale aż siedmiu graczy. Wróciłem do Chemika Police, klubu, w którym wyrobiono mi kartę po moim przyjeździe z Ukrainy. Oficjalnie osoba prywatna nie mogła nią dysponować, musiałem być gdzieś zarejestrowany i właśnie z Chemika byłem wypożyczany. Także dwukrotnie broniłem jego barw w II lidze. Udaną miałem rundę jesienną w 1998 roku. Grałem w Aluminium Konin i miałem udział w wywalczeniu mistrza jesieni. Zimą pojawiła się szansa transferu do Belgii, dokąd natychmiast pojechałem. Przez 25 dni trenowałem z Charleroi, równocześnie podpisał tam kontrakt Tomasz Romaniuk. I ja też byłem na dobrej drodze. Przeszkodą okazał się jednak menedżer, który oczekiwał zbyt dużej sumy za moją kartę. W końcu Maradoną nie byłem. Dzwoniłem do niego, prosiłem, mówiłem, że to może być moja życiowa szansa. Był głuchy, sprawa upadła. Zrezygnowałem z Polski.
- Na rzecz Chorwacji, która podnosiła się z zawieruchy wojennej...
- Inny menedżer załatwił mi tam testy, a ja swoją postawą sam sobie załatwiłem kontrakt. Co ciekawe, przyjazd Ukraińca wywołał w tamtejszych mediach sporo szumu, ponieważ mój nowy klub, Hrvatski Dragovoljac ze stolicy kraju, Zagrzebia, przez całe lata cieszył się opinią nacjonalistycznego. Po prostu nie zatrudniał cudzoziemców. Dla dziennikarzy i kibiców mój przyjazd był nie do pomyślenia. Jak to? Ukrainiec i na dodatek nie katolik, a prawosławny. Dodam, że prezesem Hrvatskiego był Franio Tujman, nieżyjący już prezydent Chorwacji. Grałem tam przez rok, jakoś przeżyłem. (śmiech) Po kraju było widać znamię wojny. Nie zapomnę widoku Vukovaru, bloków naruszonych pociskami artyleryjskimi, a mimo to zamieszkanych, spalonego dworca. Zagłębienia na środku murawy, które było pozostałością po leju od bomby. Wizyta w tym mieście wywoływała dreszcze. Wyjechałem z Chorwacji, gdy w klubie zaczęły się kłopoty finansowe. W Zagrzebiu wszyscy żyli sprawami Croatii, wciąż nazywanej tam Dinamem. Grała wtedy w Lidze Mistrzów, byłem na meczu z Manchesterem United.
- I wrócił pan do Polski!
- Napisałem do PZPN z prośbą o zgodę na występy w Stali Stalowa Wola. Trener Wesołowski akurat szukał napastnika, a mnie polecił występujący tam Władymir Fedoczenko. Tak się złożyło, że od października do czerwca strzeliłem w lidze dziewięć goli zostając najskuteczniejszym graczem "stalówki". Drugi pobyt nad Wisłą zaczął się więc dużo lepiej. Zainteresowały się mną inne kluby - KSZO, ŁKS, Łęczna. Bełchatów nawet zdążył przygotować mieszkanie, ale wybrałem Polkowice. Trener Dragan dzwonił do mnie przed barażami o I ligę i zadzwonił też po nich, mówiąc: "Przegraliśmy, ale nadal widzimy cię w drużynie." W Górniku zdobyłem osiem goli i po roku przeniosłem się do innego Górnika, tego z Łęcznej.
- Spędzone tam dwa lata to pański rekord.
- Przede wszystkim awansowałem do ekstraklasy. W niej już tak dużo nie grałem i już na początku tego roku chciałem zmienić klub. Trener Zieliński oświadczył jednak, że mnie nie puści.
- Stał się pan wolnym zawodnikiem tego lata. Dlaczego tak późno przyjechał pan do Gdyni?
- Wakacje spędziłem w Korosteniu, trenowałem i grałem sparingi w barwach miejscowego czwartoligowca. Dostałem ofertę z KSZO, którą jednak działacze z Ostrowca odwołali, gdy zatrudnili Petra Nemca. Czech miał swoich faworytów. Polską komórkę zostawiłem na boku, aż pewnego dnia zobaczyłem, że ktoś kilka razy dzwonił do mnie. Sprawdziłem, okazało się, że dzwonił pan Dragan...
- Tyle klubów pan zmieniał. Myślał pan, dlaczego?
- Oczywiście. Zacząłem od siebie, ale wydaje mi się, że często nie miałem szczęścia. To czynnik, który potrafi mieć ogromny wpływ na życie i sukcesy piłkarza. Przez długi czas nie trafiałem na szkoleniowców, którzy zaufaliby mi i stawiali na mnie, a bez tego ani rusz. Mam wrażenie, że gdybym był słaby, za słaby na polską ligę, dawno by mnie stąd pogoniono. A wciąż jestem i nie pamiętam, żebym narzekał na brak propozycji. Częstych przeprowadzek nie żałuję. One są przypisane wykonywanej przeze mnie profesji. Widać, nie było mi pisane przywiązanie do jednego pracodawcy. Raz zarabiałem gorzej, kiedy indziej bardzo dobrze. Po prostu życie. Tylko mój cel pozostawał niezmienny - chciałem się uczyć, rozwijać jako piłkarz i grać na tyle dobrze, by zostać zapamiętanym. W Gdyni też marzy mi się coś wielkiego. Trener mówił, że w Arce wszystko się zmieniło i że wszyscy zaczynamy od zera...
Wywiady
Kluby sportowe
Opinie (1)
-
2004-08-17 16:50
dobry napastnik
pozdrawiam serdecznie.mam nadzieje ze a arce poznaja sie na twoim talencie,bylem z toba na obozie w policach i wiem ze potrafisz grac w pilke
powodzenia- 0 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.