Rugbiści Ogniwa od 1999 roku czekają na dziewiąty w historii klubu tytuł mistrzów Polski. W tym sezonie od złota zespół
Grzegorza Kacały i Sylwestra Hodury odziela już tylko jedno zwycięstwo. W sobotę sopocianie zagrodzili drogę do czwartej z rzędu korony Lechii Gdańsk, wygrywając na boisku rywala po dogrywce 22:10.
O tym, że derby klasyczne, za jakie w Trójmieście uważa się tylko mecze Lechia -
Ogniwo, mobilizują nadzwyczajnie, wiedziliśmy od dawna. A gdy święta wojna zyska rangę pojedynku, który zwycięzcy daje co najmniej srebro, to i przestrogi lekarskie idą do kąta.
- To mój pierwszy mecz w tym roku, ale nie mogę powiedzieć, że pierwszy po... kontuzji. Do pełni zdrowia mi daleko - przyznał
Michał Dembicki, jeden z najbardziej utalentowanych zawodników młodego pokolenia, który na boisko wszedł po przerwie. Zresztą z konieczności, bo
Sylwester Hodura niemal od pierwszego gwizdka sędziego utykał na lewą nogę. Drugi szkoleniowiec zaskoczył też pozycją. Przyzywczailiśmy się, że grywał w trzeciej linii młyna. W sobotę wyszedł w drugiej.
- Jak się regularnie nie trenuje, to nie ma zdrowia na trzecią linię. A co do nogi, to bolała mnie od kilkunastu dni. Jednak podczas ostatniego treningu przed meczem jej stan był zdecydowanie lepszy - wyjaśnia starszy z braci Hodurów, który od drugiej połowy nie odstępował linii bocznej i nie szczędził gardła dając wskazówki grającym. Wtórował mu
Tomasz Wysiecki, inny z odkurzonych na finiszu rozgrywek weteranów, który na boisku wytrzymał równo godzinę.
Kibice Lechii zachodzili w głowę, dlaczego do wykonywania karnych bądź podwyższeń, choć młodsi koledzy niemiłosiernie pudłowali, nie podchodzi
Janusz Urbanowicz. Jeden z gdańskich filarów kilkakrotnie był najskuteczniejszym zawodnikiem rozgrywek ligowych.
- Pewnie, że korciło, by podejść do piłki i kopnąć. Jednak już przed meczem ustaliliśmy, że tego dzisiaj robić nie będę. Większą część sezonu spędziłem na leczeniu urazu pachwiny, a do ustąpienie bólu jest jeszcze daleko. Gdybym dzisiaj kopnął, to później nie mógłby zrobić już żadnego kroku - usprawiedliwiał się Urbanowicz.
Lechia w sobotę nie miała egzekutora.
Tomasz Fedde nie wykorzystał żadnego z dwóch podwyższeń oraz nie trafił w ostatniej minucie regulaminowego czasu gry z karnego. W dogrywce szczęście nie dopisało także
Wojciechowi Jerysiowi, choć wcześniej środkowy ataku wielokrotnie popisywał się pięknymi przekopami.
Gdańszczanie z zazdrością mogli spojrzeć na
Marcina Baraniaka. Kapitan Ogniwa był najskuteczniejszym zawodnikiem spotkania (12 punktów). Popularny "Barry" . jeszcze przed przerwą przyłożył i podwyższył, na dwie minuty przed końcem regulaminowego czasu gry po karnym wyrównał na 10:10, a w dogrywce ustalił końcowy wynik z podwyższenia.
- Przy przyłożeniu dopełniłem formalności. Otrzymałem dobre podanie od Sylwka Hodury. Trenowałem kopanie solidnie przez ostatni tydzień, gdyż nie miał kto mnie w tym elemencie zastąpić. Może nie miałem trudnych pozycji, ale nerwy i zmienny wiatr sprawiły, że nie wszystko weszło - podkreślał Baraniak.
W dogrywce sopocianie wypuścili... "Wilki". Taki boiskowy przydomek mają bracia Wilczukowie. Najpierw dał znać o sobie starszy, grający jako filar,
Marcin.- Skończyłem akcję Filipa Cackowskiego i Wojciecha Czai. Od tego drugiego dostałem piłkę 10 metrów od pola punktowego. Oszukałem broniących rywali wyblokiem - mówi Wilczuk, którego punkty dały Ogniwu prowadzenie 15:10. Ostatnią akcję wykończył 20-letni
Mariusz Wilczuk, który wyrósł jak spod ziemi za plecami gdańskich obrońców, a właśnie tam spadła piłka po przekopie
Przemysława Tubielewicza.- Przyznam się szczerze, że nie liczyłem na punkty. Chciałem jedynie zyskać na czasie. Kopnąłem przed siebie, mając nadzieję, że przy odrobinie szczęścia wejdzie drop-gol lub zdobędziemy aut daleko od własnego przedpola - przyznaje popularny "Tuba", który wsparł Ogniwo, mimo że - podobnie jak
Michael Gawroński - wiosnę spędził we francuskim Lille.
Po grze nie było szampana. Lechia zadbała o piwo dla sopocian, ale ci szybko wyruszali, aby sukces świętować na klubowych włościach. Smutni gdańszczanie pomstowali głównie na sędziego. Może w przyszłości nie będzie do tego podstaw, gdyż przygodę z gwizdkiem zapowiada...
Tomasz Jarowicz, młynarz Ogniwa.
- Tym tytułem chcę zakończyć karierę sportową. Mam już zgodę trenera Kacały. Po wakacjach będę sędzią - zapewniał 22-latek, który próbuje też sił jako szkoleniowiec, na razie... żeńskiej drużyny.