- 1 Arka na derby po wygraną i awans (49 opinii)
- 2 Momoa spotkał się z Michalczewskim (56 opinii)
- 3 Lechia dostała licencję, ale i karę (96 opinii)
- 4 Nowy silnik i chęć zwycięstwa żużlowców (48 opinii) LIVE!
- 5 Trener Trefla o Śląsku: Krok dalej LIVE!
- 6 Neptun gotowy już na derby. A ty? (101 opinii)
Parkiet to nie atut
11 maja 2006 (artykuł sprzed 18 lat)
Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia
Tym razem nie było żadnego wiodącego koszykarza Prokomu Trefl. Drugi finałowy mecz sopocianie przegrali już w drugiej kwarcie, gdy pozwolili Anwilowi Włocławek uciec na 16 punktów różnicy. Gospodarze ulegli 74:83 (23:21, 13:23, 17:16, 21:23). Do trzeciego starcia, w najbliższą niedzielę we Włocławku, drużyny przystąpią z wynikiem 1-1. Gra idzie do czterech zwycięstw.
PROKOM: Wójcik 12, Jagodnik 12 (3x3), Masiulis 7 (1), Nemeth 5 (1), Pacesas 3 (1) oraz Atkins 13 (1), Andersen 12, Dalmau 5, Nordgaard 4 (1), Dylewicz 1.
ANWIL: Ignerski 19 (4), E. Scott 11, Witka 9 (1), B. Scott 4, Swanson 2 oraz Lisicki 19 (3), Hajrić 7 (1), Sroka 6 (1), Jahovics 6, Grudziński 0.
Miejscowi zaczęli źle. Przegrywali 0:3 i 2:7. Do porządku przywołał ich dopiero "czas", o który poprosił Eugeniusz Kijewski. Po powrocie na parkiet przez kilka chwili Goran Jagodnik przypomniał, że to on najczęściej bywał liderem zespołu. Słoweniec trafił za dwa, a następnie szybko poprawił dwiema "trójkami". Tym samym Prokom osiągnął przewagę 13:7. Wówczas Andrej Urlep odwołał się do ławki. Siegnął po Pete'a Lisickiego. To amerykański Słowak doprowadził do 13:13. Ale i gospodarze mieli jokera na ławce. Pierwszą kwartę pozwoliły im wygrać akcje pod koszem Michaela Andresona.
W drugiej kwarcie przez 7 minut i 25 sekund sopocianie nie potrafili oddać celnego rzutu z gry! Punktowali tylko po wolnych, ale i tutaj były pudła. W całym meczu z 32 tego typu rzutów trafili tylko 20. - Kiedy pudłowaliśmy kolejne osobiste, Anwil uzyskał przewagę, której później już nie oddał - przyznał Kijewski. Od początku tej odsłony układało się Prokomowi niefortunnie. Na 25:23 piłkę do kosza własnego kosza skierował Filip Dylewicz, który próbował zbić piłkę rzuconą przez Brenta Scotta. Po chwili "Dylu", przy kontrze rywali 3 na 1, miał najpewniej udany blok na Gatisie Jahoviscu, ale sędziowie odgwizdali mu faul. A jeszcze gorzej było w 14. minucie. Marcin Sroka kontrę zakończył dorobkiem 2+1, a Christian Dalmau zarobił przewinienie techniczne. To był początek końca. Doskonale grą przyjezdnych dyrygował Ed Scott, który gdy uznał za stosowne, "wjeżdżał" solo pod kosz, z obwodu nie mylili się Lisicki i Michał Ignerski. Jednak nawet, gdy piłka od razu nie trafiała do kosza, to zbierał ją i tak Anwil. Do przerwy na tablicach przyjezdni osiągnęli przewagę 30:18. W 17. minucie włocławianie prowadzili już 44:28! A mogli jeszcze poprawić rezultat, ale w następnej akcji Robertowi Witce przytrafiły się kroki. Zanim sędziowie zarządzili odpoczynek, Prokomowi udało się sprowadzić straty do 36:44.
Trzecia kwarta przypominała przeciąganie liny. To gospodarze zbliżali się na sześć punktów, to dwukrotnie Anwil uciekał na 13 (55:42, 60:47). W czwartej - wydawało się, że gospodarzy poderwie do boju Rashid Atkins. Amerykański rozgrywający trafił na 55:60, a kilka chwil później posłał piłkę do kosza z dziewiątego, albo nawet dziesiątego metra. Co więcej goście tracili najwyższych zawodników. Aż trzech opuściło parkiet z powodu pieciu fauli. My w ten sposób straciliśmy Jagodnika. 71 sekund przed końcem Prokom przegrywał "tylko" 72:78. Został zarządzony pressing na całym parkiecie, ale rywale bez kłopoty wyprowadzali długie akcje, a gdy byli faulowani, trafiali rzuty wolne. - Zagraliśmy dużo lepiej niż w pierwszym meczu. Byliśmy lepsi w obronie. Wyjeżdżamy z Sopotu szczęśliwi. Jednak walka trwa dalej, a w finale atut własnego parkietu nie ma decydującego znaczenia - ocenił trener Urlep.
PROKOM: Wójcik 12, Jagodnik 12 (3x3), Masiulis 7 (1), Nemeth 5 (1), Pacesas 3 (1) oraz Atkins 13 (1), Andersen 12, Dalmau 5, Nordgaard 4 (1), Dylewicz 1.
ANWIL: Ignerski 19 (4), E. Scott 11, Witka 9 (1), B. Scott 4, Swanson 2 oraz Lisicki 19 (3), Hajrić 7 (1), Sroka 6 (1), Jahovics 6, Grudziński 0.
Miejscowi zaczęli źle. Przegrywali 0:3 i 2:7. Do porządku przywołał ich dopiero "czas", o który poprosił Eugeniusz Kijewski. Po powrocie na parkiet przez kilka chwili Goran Jagodnik przypomniał, że to on najczęściej bywał liderem zespołu. Słoweniec trafił za dwa, a następnie szybko poprawił dwiema "trójkami". Tym samym Prokom osiągnął przewagę 13:7. Wówczas Andrej Urlep odwołał się do ławki. Siegnął po Pete'a Lisickiego. To amerykański Słowak doprowadził do 13:13. Ale i gospodarze mieli jokera na ławce. Pierwszą kwartę pozwoliły im wygrać akcje pod koszem Michaela Andresona.
W drugiej kwarcie przez 7 minut i 25 sekund sopocianie nie potrafili oddać celnego rzutu z gry! Punktowali tylko po wolnych, ale i tutaj były pudła. W całym meczu z 32 tego typu rzutów trafili tylko 20. - Kiedy pudłowaliśmy kolejne osobiste, Anwil uzyskał przewagę, której później już nie oddał - przyznał Kijewski. Od początku tej odsłony układało się Prokomowi niefortunnie. Na 25:23 piłkę do kosza własnego kosza skierował Filip Dylewicz, który próbował zbić piłkę rzuconą przez Brenta Scotta. Po chwili "Dylu", przy kontrze rywali 3 na 1, miał najpewniej udany blok na Gatisie Jahoviscu, ale sędziowie odgwizdali mu faul. A jeszcze gorzej było w 14. minucie. Marcin Sroka kontrę zakończył dorobkiem 2+1, a Christian Dalmau zarobił przewinienie techniczne. To był początek końca. Doskonale grą przyjezdnych dyrygował Ed Scott, który gdy uznał za stosowne, "wjeżdżał" solo pod kosz, z obwodu nie mylili się Lisicki i Michał Ignerski. Jednak nawet, gdy piłka od razu nie trafiała do kosza, to zbierał ją i tak Anwil. Do przerwy na tablicach przyjezdni osiągnęli przewagę 30:18. W 17. minucie włocławianie prowadzili już 44:28! A mogli jeszcze poprawić rezultat, ale w następnej akcji Robertowi Witce przytrafiły się kroki. Zanim sędziowie zarządzili odpoczynek, Prokomowi udało się sprowadzić straty do 36:44.
Trzecia kwarta przypominała przeciąganie liny. To gospodarze zbliżali się na sześć punktów, to dwukrotnie Anwil uciekał na 13 (55:42, 60:47). W czwartej - wydawało się, że gospodarzy poderwie do boju Rashid Atkins. Amerykański rozgrywający trafił na 55:60, a kilka chwil później posłał piłkę do kosza z dziewiątego, albo nawet dziesiątego metra. Co więcej goście tracili najwyższych zawodników. Aż trzech opuściło parkiet z powodu pieciu fauli. My w ten sposób straciliśmy Jagodnika. 71 sekund przed końcem Prokom przegrywał "tylko" 72:78. Został zarządzony pressing na całym parkiecie, ale rywale bez kłopoty wyprowadzali długie akcje, a gdy byli faulowani, trafiali rzuty wolne. - Zagraliśmy dużo lepiej niż w pierwszym meczu. Byliśmy lepsi w obronie. Wyjeżdżamy z Sopotu szczęśliwi. Jednak walka trwa dalej, a w finale atut własnego parkietu nie ma decydującego znaczenia - ocenił trener Urlep.
jag.
Kluby sportowe
Opinie (1)
-
2006-05-12 07:59
a żeby wam piłka pękła...
- 0 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.