Kontuzja Tomasza Jankowskiego w meczu z Anwilem we Włocławku jest kolejnym ciosem w notorycznie osłabiany potencjał zespołu koszykarzy Prokomu Trefl Sopot. Optymistyczne rokowania mówią że "Jankes" wróci do gry za dwa tygodnie. W tym czasie o podkoszową grę sopockiego zespołu będą dbali zawodnicy mierzący niewiele ponad dwa metry...
- Gram w koszykówkę już bardzo długo, jednak jeszcze nigdy nie miałem urazu stawu kolanowego - mówi 30-letni środkowy. - Co zrobić, stało się.
- Po kontuzji Joe McNaulla i odejściu Piotra Szybilskiego był pan najwyższym zawodnikiem naszej drużyny. Pańskie 208 cm było bardzo przydatne, tym bardziej, że okazji do gry miał pan więcej aniżeli na początku sezonu.
- Nasza sytuacja kadrowa jeszcze przed moim urazem była, mówiąc delikatnie, kiepska. A teraz? Zawsze trzeba szukać optymistycznych akcentów, więc powiem, że do gry wchodzi Filip Dylewicz. Jednak szczerze mówiąc to aż trudno nie myśleć o tej sytuacji z pewnym żalem.
-
Wróćmy na chwilę do tego feralnego zdarzenia. W odniesieniu kontuzji bardzo panu pomógł Aleksander Kul.
- Nie widziałem tego incydentu w telewizji, więc nie mogłem go na chłodno przeanalizować. Nie wiem czy Białorusin mógł upaść tak, by nie zrobić mi krzywdy. Ze zdarzenia pamiętam jedynie moment, jak rywal przygniótł moją nogę i potworny ból. Pozostaje mi wierzyć, że Kul nie zrobił tego umyślnie. Inna sprawa, że po meczu nie przyszedł mnie przeprosić.
- Pech?
- To, co się u nas dzieje, trudno wytłumaczyć w racjonalny sposób. Rozmawialiśmy o tym we własnym gronie. Wszyscy uprawiamy ten zawód od wielu lat i żaden z nas nie pamięta w swej karierze tylu kontuzji. Weźmy na przykład mój uraz. Przecież nie był on spowodowany żadnym przeciążeniem. Staw kolanowy żadnego człowieka nie byłby w stanie wytrzymać upadającego na niego 150-kilogramowego ciężaru. W moim wypadku i tak skończyło się to dość szczęśliwie.
- Może powinniście udać się do wróżki, by zdjęła z was zły urok?
- To chyba nie jest zły pomysł.