Rozmowa z
Tomasem Masiulisem, skrzydłowym Prokomu Trefla Sopot
- Chodzisz taki smutny, bo Kebu Stewarta nie ma w drużynie?
- Smutny? Wydaje ci się. Mam tylko taką minę. A Stewart zrobił, co chciał. Nie chcę rozmawiać na ten temat. Nie chciał grać w Sopocie - jego sprawa.
- Stewarta nie ma, więc z Gintarasem Einikisem będziecie musieli zatrzymać w Grecji Joe McMaulla.
- I to jest chyba nasz duży atut. Z Gintarasem znamy się od lat. On wie, na co mnie stać, ja wiem, co on gra.
- Zapewne pamiętasz też na co stać McNaulla?
- Oczywiście. Mimo iż Joe odszedł od nas tak niespodziewanie, zawsze miałem o nim dobre zdanie. To znakomity zawodnik, jednak musimy z nim wygrać, jeśli chcemy poważnie myśleć o wyjściu z grupy.
- Jakie słabe punkty ma McNaull?
- Przede wszystkim trzeba przeciwko niemu grać bardzo twardo w obronie. Non stop na niego naciskać. On tego nie lubi, wprost nie cierpi jak obrońca wywiera ciągłą presję. Można też go sprowokować. To go wybija z rytmu. Joe może się zdenerwować i na chwilę zapomnieć o dobrej grze w koszykówkę.
- Chyba nie wspominasz Grecji zbyt dobrze. 4 maja graliście w Salonikach w finale Pucharu Europy z Arisem. Przegraliście tamten mecz 83:84. Wielu mówiło, że to sędziowie okradli was ze zwycięstwa...
- Tak było? Zapomniałem już o tym. W drugiej minucie meczu nie pamiętam, co działo się w pierwszej. Oczywiście żartuję. Po prostu chcę powiedzieć, że nie żyję wspomnieniami. Może za kilka lat, kiedy będę przeglądał album ze zdjęciami, powzdycham sobie. Teraz nie mam na to czasu. Liczy się to, co będzie we wtorek.
- A co będzie? Bo Saloniki kibice jednak pamiętają...
- Teraz zagramy w Atenach i to już jest różnica. A co będzie? Jedziemy zagrać ważny mecz, w którym mamy duże szanse na zwycięstwo.